Mirosław Nowicki: Cieszę, że mogłem pomóc przy organizacji Wyścigu Solidarności

A A A Pdf Print16x16 Mail16x16
- Cieszę, że mogłem pomóc przy organizacji Wyścigu Solidarności, który wtedy właśnie stał się Wyścigiem Solidarności i Olimpijczyków. To było miłe, móc pomagać w tworzeniu wyścigu, który nawet przekroczył ocean – z Mirosławem Nowickim, podwójnym medalistą olimpijskim, rozmawia Leszek Masierak.


- Dwóch ma Polska medalistów olimpijskich w kolarskim wyścigu indywidualnym na szosie – i obaj po zakończeniu kariery zajmowali się organizacją wyścigu. To pan i Czesław Lang – czyli Wyścig Solidarności i Olimpijczyków oraz Tour de Pologne. Przypadek?
- Raczej to zbieg okoliczności – z medalami nie można tego łączyć. Ja się cieszę, że mogłem pomóc przy organizacji Wyścigu Solidarności, który wtedy właśnie stał się Wyścigiem Solidarności i Olimpijczyków. To było miłe, móc pomagać w tworzeniu wyścigu, który nawet przekroczył ocean – bo przecież w dziewiątej edycji cztery etapy odbyły się w Stanach Zjednoczonych.

- Wróćmy do historii. Ma pan na koncie wiele sukcesów, ale przez lata był pan też znakomitym współpracownikiem – pamiętam, gdy na trasie Wyścigu Pokoju w 1975 roku oddał pan swój rower Ryszardowi Szurkowskiemu.

- Takie były zasady, tego nas uczył niezapomniany trener Henryk Łasak. Zawodowcy mogliby się tu od nas wiele nauczyć – i uczyli się, bo przecież akurat wtedy bywały wyścigi, w których startowaliśmy wspólnie, jak chociażby Paryż – Nicea. Nie mieliśmy kompleksów, choć czas, w jakim przyszło nam startować, nie był najlepszy. Żal, bo wielu z nas pewnie by sporo w zawodowym peletonie namieszało.

- Uczestniczył pan w największych sukcesach polskiego kolarstwa – tego jeszcze pod nazwą amatorskiego. Rok 1975 był chyba szczególny – złoto w drużynie i… no właśnie – trzecie miejsce indywidualnie, ale bez medalu.

- Zawsze pamiętam i żałuję tego wyścigu. To była długa trasa, zmieniały się warunki atmosferyczne. W strefie bufetu najpierw wiało z tyłu, później w twarz. Kilkunastu zawodników, w tym ja, pobrało bidony i torebki z jedzeniem już poza strefą – sędzia zauważył akurat mnie. Jechałem dobrze do końca, wygrałem finisz z grupy – bo wcześniej odjechała dwójka zawodników. Sędziowie jednak byli bezwzględni, zostałem zdyskwalifikowany. No cóż, szkoda.

fot. Wikimedia Commons

Cały artykuł w najnowszym numerze "TS" (26/2016)  - do kupienia również w wersji cyfrowej TUTAJ

Komentarze:
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz